Ukryta Prawda o Naruto -4.
Naruto opuścił związek Uchiha po 20. Mimo późnej godziny
było jeszcze dość widno. Ruszył wolnym krokiem do domu. Ale gdy miał już skręcić
w ulicę, na której mieszkał, coś go tknęło, aby przejść się po wiosce. Wyszedł
z powrotem na główną ulice, która była już prawie pusta. Odwrócił się z
powrotem i wszedł w uliczkę, chowając się w mroku. Gdy tylko to zrobił usłyszał
jak ktoś biegnie przez wioskę. Wychylił głowę i zobaczył zamaskowanych ludzi w
ciemnych ubraniach. Było ich ze stu, gdy biegli zabijali bezszelestnie każdego,
kogo zobaczyli. Podrzynali gardła, a krew tryskała na wszystkie strony. Chłopca opanował strach, nie wiedział co
zrobić. W pewnym momencie ktoś się
odwrócił w jego stronę, miał zamaskowaną twarz, a na czole miał opaskę ze
znakiem Wioski Dźwięku.
Blondynek schował się w cieniu, ale zobaczył jeszcze, że
jeden z nich kieruję się w jego kierunku. Chłopiec zaczął uciekać, gdy odwrócił
głowę zobaczył, że ktoś rzucił się za nim w pościg. Biegł ile miał sił w nogach
przewracając wszystko co mogło mu pomóc, krzyczał jak najgłośniej mógł, aby
obudzić kogoś. W końcu wybiegł na ulicę, na której było wejście do związku
klanu Uchiha, na jego szczęście strażnicy nadal byli.
Gdy tylko zobaczyli biegnącego w ich stronę małego chłopca,
zdziwili się, ale, gdy tylko zobaczyli, że ktoś za nim biegnie aktywowali
Sharingany i przygotowali się.
Wyciągnęli kunaie, a gdy chłopiec był kilka metrów od nich jeden rzucił
się, aby osłonić blondynka, a drugi zajął się napastnikiem.
-Co się stało? – spytał strażnik.
-Ktoś…ktoś ata…atakuje wio…wioskę – odparł jąkając się.
W pierwszych sekundach, strażnik był w szoku, ale szybko się
zreflektował.
-Kto?
-Shinobi dźwięku! – krzyknął drugi strażnik podrzynając
wrogu gardło.
-Chłopce ilu ich jest.
- Jest ich około stu, może trochę mniej – wyjaśnił już nie
jąkając się.
-Gdzie?
-Na głównej ulicy.
-Zabierz go do Fugaku, ja pędzę do Hokage.
Mężczyźni skinęli sobie głowami, ten co stał przy blondynie
złapał go, podniósł i zaczął pędzić do domu Sasuke. Drugi zaczął biec po
dachach, biegł jak najszybciej, ab nie zwrócić na sobie uwagi. Cały czas
patrzył jak na głównej ulicy przebywają ci wrodzy shinobi. Zastanawiał się jak
ktoś mógł przejść przez barierę i doszedł do wniosku, że muszą mieć zdrajcę w
wiosce.
Naruto nie wiedział co się dzieje, nadal miał przed sobą
widok, jak napastnicy zabijają bezbronnych. Otrząsnął się dopiero, gdy Uchiha
postawił go na ziemi, przed drzwiami. Strażnik bramy zaczął walić w drzwi,
dopóki nie zapaliło się światło, w środku domu. Drzwi się otworzyły i stanął w
nich Fugaku, z dość poważną miną.
-Co się dzieje? Naruto? – spytał widząc chłopca.
-Fugaku-sama shinobi dźwięku atakują wioskę – wyjaśnił
szybko strażnik. – Hitoshi pobiegł do Hokage, ten chłopiec uciekał przed jednym
z nich i trafił na nas – Fugaku spoglądał to na blondyna to na czarnowłosego. –
Budź ludzi! – rozkazał, a strażnik od razu zniknął. – Naruto wejdź, Mikoto się
tobą zajmie – powiedział, ale chłopiec nie ruszył się. Dopiero, gdy czarnooki
potrząsnął nim, chłopiec ocknął się. – Widziałeś, jak kogoś zabili? –
niebieskooki niepewnie skinął głową.
Fugaku podniósł go i wniósł do domu. W salonie spotkał
pytające spojrzenie Mikoto oraz Itachiego.
-Co się dzieję i co tu robi Naruto? – spytała żona Przywódcy
klanu.
-Itachi szykuj się, shinobi dźwięku zaatakowali wioskę –
zignorował pytanie Mikoto, ale ta odpowiedź zaskoczyła obydwojga. – Mikoto
zajmij się nim, widział jak kogoś mordują – czarnowłosa spojrzała na chłopca i
skinęła głową.
Naruto został posadzony na kanapie, Fugaku szybko się
przygotował i razem z Itachim wybiegł z domu. Po drodze do nich dołączyło pół
klanu Uchiha. Wybiegli ze związku i ruszyli ku głównej ulicy.
Strażnik, który biegł do Hokage jak burza wpadł do gabinetu.
Gdy zobaczył panujący tu chaos, doznał szoku. Hokage leżał nieprzytomny na
ziemi, biurko było wywalone podobnie jak regał na papiery, które były rozwalone
po całym gabinecie. Okno było wybite, a potłuczone szkło było rozrzucone po
całym gabinecie.
Podbiegł do Trzeciego i odwrócił go na plecy. Wyczuł u niego
słaby puls i oddech, miał sporą plamę krwi na klatce piersiowej. Katem oka
zauważył pod jakąś kartką strzykawkę z igłą, z której sączyła się fioletowa
ciecz.
-Kuso, trucizna – powiedział do siebie.
Podniósł Hiruzena i zarzucił go sobie na plecy. Wyskoczył
przez wybite okno na dach i skierował się do szpitala. W pewnym momencie tuż za
nim pojawiło się trzech przeciwników. Uchiha przyśpieszył, starając się zgubić
napastników. Nagle przed nim pojawiło się sześciu jego pobratymców. Członkowie
klanu Uchiha minęli się z Hitoshim i
rzucili się na trzech shinobi dźwięku. Po chwili obok niego pojawił się Fugaku.
-Co z Hokage?
-Nieprzytomne, gabinet zrujnowany, w dodatku znalazłem
strzykawkę z igłą.
-Trucizna?
-Prawdopodobnie.
-Zanieś go do szpitala, weź kilku ludzi do pilnowania
szpitala.
-Tak jest. Shinobi dźwięku zaczynają się rozbiegać po całej
wiosce – powiedział jeszcze i ruszył dalej biegiem.
-Itachi, roześlij kilku shinobi, niech obudzą mieszkańców.
-Tak jest.
W czasie, gdy Fugaku rozsyłał ludzi, reszta klanu rzuciła
się do walki. Liczne ogniste techniki i wybuchy budziły ludzi. Przewaga była po
stronie klanu Uchiha choć było ich mniej od napastników. W końcu shinobi
Konohy, którzy mieszkali blisko walk, dołączyli do obrony wioski.
Fugaku stanął razem z synem naprzeciw osoby, która chyba
kierowała agresorami. Był ubrany podobnie do reszty, zamaskowana praktycznie
cała twarz oprócz włosów, które były całe czarne i długie prawie do połowy
pleców. Oczy miał nie ludzkie, wyglądały niczym oczy kota.
-Kim jesteś i czemu atakujesz wioskę?! – o dziwo od razu
zdjął maskę i ukazał swoją twarz.
Miał wręcz białą cerę, a pod oczami fioletowe paski.
Obydwoje go poznali, jednego z saninów Konohy i jednocześnie zdrajcę wioski.
-Orochimaru!? Czego tu szukasz?!
-Potrzebuję nowych królików doświadczalnych – odparł śmiejąc
się jednocześnie.
-Nie dostaniesz nikogo w swoje ręce!
-Bo co zatrzymacie mnie? Przecież wioska zrezygnowała z was,
chyba wiesz o tym? Myślisz, że…
-Milcz!
Krzyknął Fugaku, rzucając się na sanina. Uruchomił
Sharingana i zaczął walkę wręcz. Orochimaru co chwilę atakował Uchihe wężami,
ale dzięki doujutsu, ojciec Sasuke unikał lub ucinał łby gadów.
-Katon: Wielka Kula Ognia! – Itachi wkroczył do walki,
zaczynając od ognistej techniki.
Fugaku odskoczył do Orochimaru, aby nie zostać poparzonym
przez technikę syna. Gdy ogień zgasł obydwaj zobaczyli płonącą skórę byłego
shinobi wioski.
-Uciekł? – spytał Itachi rozglądając się po okolicy.
-Zbierz ludzi i przeszukujcie wioskę – rozkazał ojciec
Sasuke.
Itachi od razu skoczył na dach, zbierał pierwszych shinobi,
których znalazł i razem przeczesywali wioskę. Obok Fugaku pojawił się Kakashi,
jego ubranie był w krwi, podobnie jak włosy. Jego Sharingan był odsłoniony.
-Jak wygląda sytuacja?
-Zostało sporo uciekinierów, nie do końca jeszcze rozumiem
co się dzieje.
-Orochimaru zaatakował wioskę – wyjaśnił w kilku słowach
Fugaku.
-A Ho…Hokage?
-Zatruty leży w szpitalu.
Siedział na kanapie, nadal widział podrzynane gardła i krew.
Mikoto siedziała obok i trzymała herbatę chłopca, jej syn siedział obok, nie
wiedział co się dzieje, ale skoro jego ojciec i brat wybiegli nagle z domu,
musi być coś ważnego.
-Mamo, co się dzieję? – spytał Sasuke po raz setny.
-Nic synku.
-To czemu Naruto tak się zachowuję?
-Nie ważne, dajmy mu spokój – kobieta ciągle go zbywała
podobnymi odpowiedziami.
Nagle Mikoto zobaczył ruch przy oknie, myślał, że to Fugaku
lub Itachi, ale drzwi zostały brutalnie wywarzony mocnym kopniakiem. Do środka
wpadł jakiś shinobi, rozglądał się nerwowo, jakby chciał się schować. Gdy
zobaczył Naruto, Sasuke i Mikoto, rzucił się na kobietę.
Czarnowłosa poderwała się i wyciągnęła kunaia. Zderzyli się
ostrzami, mężczyzna był silniejszy i odepchnął kobietę, tak, że uderzył głową o
kant regału, stojącego za nią. Sasuke od razu podbiegł do matki, próbując ją
obudzić. Naruto patrzył przed siebie zamglonym wzrokiem, jakby nawet się tym
nie przejął.
-Cicho smarku! – krzyknął kopiąc przyjaciela jinchuriki
Kyubiego.
Kopnięcie było tak mocne, że był słyszalny trzask kości.
Uderzył plecami o ścianę, z jego oczu płynął potok łez.
-„Rusz się” – powiedział ktoś basowym lecz przyjaznym dla
ucha głosem w głowie blondynka, ale on go nie posłuchał. – „Rusz się!” – tym
razem był to krzyk, ale i tak nic nie zdziałał.
-Teraz was zabiję – oznajmił napastnik. Pochylił się z
kunaiem nad ciałem matki przyjaciela syna Yondaime.
-„ON ICH ZABIJE!”
Naruto oprzytomniał i poczuł wielką moc w sobie. Szybko
omiótł sytuację wzrokiem i sięgnął po leżący na ziemi kunai. Podszedł po cichu
do napastnika i gdy się zamachnął, aby wbić ostrze w ciało Mikoto, dźgnął go
mocno w plecy, celował w serce i chyba trafił po napastnik padł martwy, a wokół
niego od razu zrobiła się kałuża krwi. Trochę czerwonej cieczy trysnęła na ręce
blondyna.
Patrzył się na swoje ręce, które były brudne w krwi. Moc,
którą poczuł zniknęła. Teraz dopiero zrozumiał co zrobił, zabił człowieka.
Do domu wpadł Fugaku. Podbiegł do blondynka, ale gdy
zobaczył całą sytuację, krew zaczęła w nim wrzeć, a gdy zobaczył swojego syn
leżącego pod ścianą, całego zapłakanego, doznał szału. Stworzył dwa klony,
jeden podniósł Sasuke, a on sam podniósł swoją żonę. Drugi klon zajął się
Naruto. W drzwiach pojawił się Itachi.
-Sytuacja jest opanowana – oznajmił. – Orochimaru zniknął –
gdy tylko skończył mówić, usłyszeli wybuch. Fugaku razem z klonami i starszym
synem wybiegli na dwór.
Zobaczyli jak z wielkiego obłoku dymu, wysłania się wielki
fioletowy wąż, który od razu zaczął niszczyć budynki i pożerać ludzi, którzy
byli blisko niego. Na ich szczęście, po kilku sekundach w podobnym obłoku dymu
pojawiła się wielka ropucha z mieczem przy pasie i fajką w ustach.
Summony od razu rzuciły się na siebie, ale nad ich głowami
co rusz było widać iskry od zderzeń metalów.
-Musimy ich zanieść do szpitala – powiedział w końcu Fugaku,
Itachi skinął głową i biegł za ojcem, aby ochraniać go przed ewentualnymi
napastnikami.
-Naruto też jest ranny?
-Nie.
-To czemu ma krew na rękach?
-Zabił tego shinobi – Itachi mimo to, że znał dobrze
blondyna to doznał szoku.
Nie mógł uwierzyć, że chłopiec, który nie długo skończy
siedem lat, zabije kogoś, ale musiał odrzucić te myśli. Miał teraz ważniejsze
rzeczy, niż rozmyślanie.
Wąż oplótł się wokół ropuchy, przygwożdżając ją do ziemi.
Gamabunta chwycił za swoje ostrze i wbił je w ogon węża, odcinając go. Manda zawył
z bólu i zniknął w chmurze siwego dymu. Po chwili podobnie zniknął summon Gamma
sanina.
Jiraya cały czas wymieniał ciosy z byłym przyjacielem.
Białowłosy miał już sporo ciętych ran, lub ugryzień od węży, Orochimaru
natomiast cały czas zrzucał skórę, lecząc się przy tym. Stanęli na dachach,
budynków stojących naprzeciw siebie. Obydwaj dyszeli, ale nie chcieli odpuścić.
-Chyba nie dokończymy tej walki, tym razem – powiedział
Orochimaru.
-Co ty? – wydyszał białowłosy sanin.
Nim dokończył odpowiedź, Orochimaru zniknął w kłębie dymu.
Sekundę później budynek, na którym stał wężowy gad zawalił się pod silnym
uderzeniem blondwłosej kobiety.
-Tsunade? – spytał Jiraya widząc swoją przyjaciółkę z
drużyny.
Ubrana w luźne granatowe spodnie, siwą tunikę i zielony płaszcz.
Stałą przed gruzami budynku z zaciśnięta pięścią, którą po chwili rozluźniła i
opuściła w dół.
-Tak, ehh uciekł.
-Już go nie znajdziemy, nie będzie ryzykował walki z nami.
Tak właściwie co tu robisz?
-Szłam do wioski, gdy z daleka zobaczyłam w powietrzu
Gamabuntę.
-Idź do szpitala, staruszek jest zatruty, a i na pewno jest
dużo rannych.
-Już ta idę, a ty?
-Ja poszukam Fugaku, podobno kierował wszystkim, wiec ma
najwięcej informacji.
Senini skinęli sobie głowami i rozbiegli w dwie strony.
Blondynka do szpitala trafiła po kilku minutach. Tak jak podejrzewała panował
tu chaos. Lekarze biegali od jednego rannego do drugiego, podobnie
pielęgniarki, biegała z opatrunkami, lekami, bandażami. Tsuande od razu wzięła
się do pracy, zaczęła od Trzeciego Hokage.
Jiraya przeszukał całą wioskę i związek klanu Uchiha, ale
nigdzie nie mógł znaleźć Fugaku. Zamiast jego lub jego rodziny, w jego domu
znalazł trupa, co go bardzo zaniepokoiło. Ruszył do szpitala, było to ostatnie
miejsce, które zostało mu do sprawdzenia.
Gdy tam dotarł stanął w drzwiach, w środku panował już
spokój. Obejrzał się i spojrzał na niebo, słońce powoli wschodziło, co
oznaczało, że minęło już kilka godzin. Wszedł do środka i podszedł do recepcji.
-Przepraszam – powiedział Jiraya, próbując nie zacząć
fantazjować na widok młodej pielęgniarki.
-Tak?
-Gdzie jest Tsunade?
-Tsunade-sama jest w Sali Trzeciego Hokage. Sala 102 –
dodała widząc pytające spojrzenie.
Sanin od razu się zmusił resztkami woli, do odejścia w
kierunku wskazanej Sali. Gdy dotarł zapukał i wszedł do środka. W tej Sali były
cztery łóżka, z czego trzy były zajęte. Jedno przez Hiruzena, przy którym
siedziała Tsunade, drugie i trzecie przez syna i żonę Fugaku, który siedział
między nimi. Itachi stał oparty o parapet, a na jednym z krzeseł siedział
blondynek.
-Fugaku, będziemy musieli później porozmawiać – powiedział
Jiraya, czarnowłosy skinął mu głową. – Tsuande jaka jest sytuacja.
-Ogólna jest dobra, ale niektóre osoby, mają amputowane kończyny
od trucizny. Niektórzy jakieś stłuczenia, lub małe rany. Trzeci dostał odtrutkę
w ostatniej chwili, Sasuke – wskazała na młodszego syna Fugaku – ma połamane
kilka żeber. Mikoto – tym razem przeniosła wzrok na żonę Przywódcę klanu – ma
pękniętą czaszkę i wstrząs mózgu.
-A ten chłopiec? – wskazał na Naruto, który jakby siedział
nieprzytomne na krześle.
-On… zabił – wyjaśniła krótko.
Wszyscy zaczęli się zastanawiać nad Naruto, przede wszystkim
czy mu nie zostanie tak, po przejściu tego wszystkiego, podobnie martwili się o
Sasuke, chłopiec przecież patrzył na to wszystko.
Naruto wyglądał jak wtedy, gdy siedział na kanapie w domu
Sasuke, wtedy cały czas widział podrzynane gardła, ale teraz było inaczej.
Chłopiec rozmyślał nad tym głosem, który słyszał.